czwartek, 26 września 2013

I tak to się zaczęło...Rysy

Gdzie najlepiej jechać, żeby zacząć przygodę z trekkingiem w górach?? Jaki szczyt wybrałby normalny człowiek, który nie ma nawet bladego pojęcia o turystyce górskiej?? Tak,tak..jakiś niższy, łatwy, taki w sam raz na rozruch...A gdzie pojechaliśmy MY?? W Tatry, z planem zdobycia Rysów i to we wrześniu gdzie śniegu w tamtym roku (2007) było już po kolana..cóż nikt nie mówił że wszystkie pomysły muszą być normalne.
Ale od początku...Moje doświadczenie z górami PRZED ograniczało się do zdobycia Gubałówki(pieszo żeby nie było) i Sokolicy oczywiście latem bo przecież jesienią i zimą nie chodzi się po górach. Aż tu nagle przyszedł okres PO i zaświtał pomysł wejścia na Rysy w połowie września. Wtedy zupełnie nie wiedziałam na co się piszę i czego się spodziewać. Pojechaliśmy w trojkę (ja, Piotrusiowy i kolega) -wszyscy totalnie zieloni jeżeli chodzi o wysokie góry.


Juz same przygotowania do wyjazdu były ciekawym doświadczeniem..tak jak wspomniałam, po górach wcześniej nie chodziłam, a co za tym idzie, nie miałam żadnych odpowiednich ciuchów, śpiwora, żadnego plecaka, o karimacie nie wspomnę..mało tego, nie miałam pojęcia co mi będzie potrzebne w górach. Jedyne co wiedziałam to to że ubrania muszą być ciepłe, a resztę sprzętu muszę pożyczyć. Skoro ubrania miały być ciepłe to wzięłam zimowe kozaki z futerkiem, polar, baaardzo gruby golf, kurtkę narciarską, rajstopy i jeansy, pożyczone stuptuty zrobione z rękawów od kurtki...no i raki pożyczone z klubu ( o klubie będzie niebawem osobny wpis..zbyt dużą rolę odegrał w moim życiu żeby nie zasłużyć na opis) oczywiście czapkę i 2 pary rękawiczek, dobrze że termofor nie zmieściłby się do plecaka bo jego też pewnie bym ze sobą zabrała. Nawet wtedy wiedziałam że wyglądałam w tych górach przekomicznie. Potwierdzeniem moich przypuszczeń byli turyści schodzący ze szczytu i niedowierzający że ja na prawdę chcę wejść na Rysy. Dodatkowo pogoda nie zachęcała do dalszej podróży było deszczowo, pochmurnie, dobijająco..nie takich gór się spodziewałam.

Szło mi się ciężko, buty wpadały mi do raków, odzież zupełnie nie oddychała, byłam zmęczona, do tego ta stromizna. Kolega nad Czarnym Stawem odpuścił i stwierdził że poczeka na nas w schronisku. Tym oto sposobem zostaliśmy we dwójkę na placu boju.
W pewnym momencie zrobiło się wyjątkowo stromo, ogarnął mnie na tyle duży strach, że dorwałam pierwszą napotkaną skałę i za żadne skarby nie chciałam się jej puścić. Dalsza cześć wycieczki zawisła na włosku.
Minęła chwila, oddech się uspokoił, nerwy opadły. "Idziemy dalej" stwierdziłam pełna nadziei że uda się osiągnąć szczyt. Chyba od tamtej pory było już łatwiej, pokonałam jakąś granice w głowie co pomogło w dalszym podejściu, a może i umożliwiło dalsze wyprawy w góry..kto wie.
Pamiętam jak "przeszła przez nas" deszczowa chmura..było to dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie. Do wtedy nie wiedziałam że coś takiego jest możliwe. A tu masz po raz pierwszy fizycznie byłam w chmurach..to jest coś :D

Szliśmy za tłumem turystów, jak te owieczki na ścięcie, nawet nie myśleliśmy o tym że zwykle idzie się po wyznaczonych  szlakach...co oznacza że po drodze powinny być od czasu do czasu jakieś znaki/malunki na skałach. Gdy zauważyliśmy schodzących ludzi którzy jeszcze do niedawna szli zaraz przed nami, zrozumieliśmy że coś nie gra. Ścieżka którą podążaliśmy była ślepa..prowadziła do przepaści. Jak się okazało byliśmy 200m poniżej wysokości Rysów. Przykre doświadczenie, tyle starań, przezwyciężony strach, zmęczenie, po wykręceniu moich ciuchów można byłoby odzyskać z litr wody i to wszystko na marne??
No nie na marne..był to niezwykle edukacyjny wyjazd. Zacznijmy od nauczki - nie opłaca się iść za tłumem. Lepiej myśleć samodzielnie bo tłum się myli i może wybrać złą ścieżkę (nie tylko w górach). Mimo że nie osiągnęliśmy szczytu, to i tak wspominam ten wyjazd bardzo ciepło i z sentymentem. Okazało się że nie trzeba osiągnąć szczytów żeby czuć satysfakcję.

Przy zejściu ku mej uciesze wyszło słońce, wszystkie pobliskie szczyty zaczęły się odsłaniać. Coś niesamowitego! Nie byliśmy rozczarowani jakby można się spodziewać, wręcz przeciwnie, czuliśmy się fantastycznie bo otworzyliśmy wtedy kolejny rozdział wspólnej przygody i chyba oboje poczuliśmy że na tym jednym wypadzie w góry się nie skończy.

Co ciekawe ten wpis uświadomił mi jak ważny był ten wyjazd i z jak dużym sentymentem go darze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz